Rumunia obfituje w atrakcje. Wszystko zależy więc od tego, jak lubisz spędzać czas. Zobacz kilka propozycji wartych uwagi. Trasa Transfogarska Transfogarska (Transfăgărășan) to konieczny punkt programu, jeśli poruszasz się po Rumunii samochodem. Mówi się, że Trasa Transfogarska należy do dróg, po których po prostu trzeba się
Rumunia kamperem – najważniejsze atrakcje TransylwaniiOstatnia aktualizacja: to jeden z tych kierunków wypraw kamperowych, który zyskuje na popularności. Nieskażona jeszcze przemysłem turystycznym, Rumunia jest niebanalna. Pełna malowniczych krajobrazów jest rajem dla tych, którzy cenią sobie naturalne środowisko i obcowanie z przyrodą. Nam Rumunia kojarzy się przede wszystkim z Drakulą. Oto zatem propozycja trasy po Transylwanii, która ma znacznie więcej do zaoferowania, niż można byłoby się w RumuniiKempingów w Rumunii nie brakuje. Dla wygody tych, którzy zaplanują wyjazd kamperem do Transylwanii, bazując na przygotowanej przez nas trasie, umieściliśmy w artykule informacje, na których kempingach można się zatrzymać. Każdy z nich zlokalizowany jest w pobliżu proponowanej do zwiedzenia atrakcji. Wszystko pod ręką, w jednym soli w TurdaRozczarowani, że nie zaczynamy od wampirów? Niesłusznie! Ten niesamowity podziemny park rozrywki powinien być numerem jeden na liście miejsc, które należy odwiedzić w Transylwanii. W środku oprócz amfiteatru, podziemnego jeziora, po którym można pływać łodziami, znajdują się: kręgielnia, diabelski młyn, a nawet pole do minigolfa i stoły do ping ponga. Jaskinia otwarta jest przez cały rok. Ceny biletów na dzień pisania artykułu ( to 30 Lei od osoby dorosłej i 15 Lei od dziecka. Odpowiednio w polskich złotych: 27,00 i 13,50 (przelicznik 0,9). Dzieci do lat 3 wchodzą za darmo, ale wszystkie atrakcje są dodatkowo płatne. Więcej szczegółów na stronie kopalni: kilka kilometrów na zachód od miasta Turda, znajduje się Wąwóz Turda (Cheile Turzii) - raj dla fanów wspinaczki, ale nie tylko. Jest tu dużo tras o różnym stopniu trudności. Najważniejsza rzecz to właściwe obuwie, czyli nie pajacujemy po wąwozie w klapkach. Na przejście wąwozu potrzeba około 1,5 -2 godzin. i podobno warto to zrobić i górą i na którym można się zatrzymać w pobliżu to „De Oude Walnoot Camping” (Google Maps). Kemping otwarty jest od 1 maja do 1 RichisNazwa oznacza „wioskę bogatych ludzi”, a to dlatego, że ziemia wokół niej jest bardzo żyzna i dla rolnictwa, i dla uprawy winorośli. To najbardziej międzynarodowa wieś w całej Rumunii. 700-osobową społeczność ją zamieszkującą stanowią przedstawiciele aż dwunastu narodowości. To właśnie obcokrajowcy przywrócili świetność temu miejscu. Zaledwie 5 minut jazdy kamperem od Richiş, wysoko na wzgórzu, otoczony winnicami wznosi się XV-wieczny kościół obronny Biertan, wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Posiada on wokół liczne wieże, z których jedna: Wieża Więzienna ma szczególnie ciekawą historię. Zamykano w niej małżeństwa, które chciały się rozwieść. Przez dwa tygodnie dzielili oni jeden zestaw sztućców i jedno łóżko. I dopiero po tym czasie podejmowali ostateczną decyzję o rozwodzie. W ciągu 400 lat doszło do zaledwie jednego rozwodu, aczkolwiek trudno znaleźć informację o tym, ile małżeństw tam zamknięto…Sovata – resort spa dla kobietWarto tu zaplanować dłuższy postój. Sovata, to spokojny kurort, słynący przede wszystkim z ciepłych, solonych jezior i swojej największej atrakcji - jeziora o kształcie niedźwiedziej skóry. Lacul Ursu (Jezioro Niedźwiedzie), powstało w miejscu kopalni soli. Wypełniła je woda pochodząca z opadów deszczu i ze strumieni płynących w pobliżu. To największe heliotermiczne (pobierające ciepło ze słońca), słone jezioro w Europie. Woda z dwóch małych strumieni, które wpływają do Jeziora Niedźwiedziego, tworzy warstwę o grubości 10-15 cm na tafli słonej wody. Ta warstwa słodkiej wody zachowuje się jak szkło powiększające: promienie słoneczne wnikają w nią, podgrzewając leżące poniżej słone wody do około 35 stopni Celsjusza, na głębokość 1,5-2 m. Warstwa wody słodkiej działa również jako izolator cieplny, zapobiegając wychładzaniu się wody w jeziorze. Jezioro, dzięki swym właściwościom, polecane jest kobietom z problemami ginekologicznymi czy hormonalnymi. Aby zachować efekt heliotermiczny, kąpiel w nim jest dozwolona tylko przez dwie godziny w ciągu 2 kilometry od jeziora znajduje się kemping Wampirów, czyli czosnek w dłoń!Zamek Bran, który był ważną fortecą obronną, a od 1920 roku pełnił funkcję rezydencji letniej królowej Rumunii Marii, tak naprawdę rozsławił Bram Stoker, irlandzki pisarz twórca postaci Hrabiego Drakuli. Co ciekawe nigdy nie odwiedził on Rumunii. Wyimaginowany zamek Drakuli stworzył na podstawie opisu zamku w Bran. Dziś znajduje się tu muzeum. Otwarte 7 dni w tygodniu, przez 365 dni w roku przyciąga miliony odwiedzających. Niektórzy chcą poznać historię tego miejsca, inni chcą poczuć klimat transylwańskich mitów i Dostaliśmy kilka wiadomości z informacją, że miejsce jest mocno przereklamowane i jeśli komuś marzą się zamki, to koniecznie powinien zobaczyć Peles i Corvin. Piszemy o nich pod koniec pobliżu zamku, od 01 kwietnia do 30 października, można przenocować na Kempingu Wampirów. W drodze na zamek warto zajrzeć do XII – wiecznego miasteczka Brasov, bramy Transylwanii. Jest ono najczęściej odwiedzanym miejscem w Rumunii. Trudno się temu dziwić. Z niewiarygodną autentycznością miasto przenosi w przeszłość. Plac Parady (Piata Sfatului), Czarny kościół (Biserica Neagra), góra Tampa, zabytkowe ulice wyłożone starym brukiem z licznymi kawiarniami i słodko pachnącymi wozami wypełnionymi kurtoskalacs (słodkie ciasto, rodzaj sękacza) to miejsca, które zaostrzą apetyt na TransfogarskaWybudowana w 1970–1974 na polecenie Nicolae Ceaușescu, to najbardziej spektakularna i najbardziej znana droga w Rumunii. Rozsławiona przez program BBC Top Gear w 2009 roku jest teraz najpopularniejszą atrakcją kraju. Najważniejsze punkty na trasie to: wodospad Balea, jezioro polodowcowe Balea, Zamek Poenari, pomnik Prometeusza oraz jezioro zaporowe Vidaru. Trasa jest dość wymagająca. Liczne, ostre zakręty z ograniczeniami do 30 km/h potrafią zmęczyć. Można wtedy zaczerpnąć powietrza i nacieszyć oko widokami, które serwuje kemping „De Oude Wilg”.Sibiu – miasto, z którego żal wyjeżdżaćW 2007 roku Europejska Stolica Kultury, w 2008, wybrane przez Forbes’a, jako ósme najbardziej idylliczne miejsce do życia w Europie. Sibiu – miasto na swój sposób wyjątkowe, również w Rumunii. To tutaj powstał pierwszy rumuński teatr, pierwszy rumuński szpital, pierwsza książka napisana po rumuńsku została wydrukowana w Sibiu w 1544 roku. To tu otwarto pierwsze muzeum, pierwsze zoo, po raz pierwszy użyto elektryczności. Sercem miasta jest jego średniowieczne centrum z otwartymi placami, kamiennymi murami obronnymi, wieżami i wielowiekowymi budynkami i kościołami. Lista miejsc, do których warto zajrzeć, jest pobliżu, 10 km od centrum miasta, znajduje się kemping Ananas. Położony w otoczeniu natury pozwala dobrze wypocząć po całodziennej wędrówce po Apuseni – miejsce, gdzie tradycja spotyka się z naturąPołożone w Karapatach Zachodniorumuńskich góry słyną przede wszystkim z tego, co kryją, czasem wiele metrów pod ziemą – z licznych jaskiń, wąwozów i podziemnych rzek. Nie ma tu tłumów, nie ma komercji. Jest natura, cisza, wyobcowanie. Doskonałe miejsce na piesze wędrówki w otoczeniu przepięknej i majestatycznej przyrody. Kemping Turul stanowi idealną bazę do wycieczek w ten tajemniczy zakątek ulega wątpliwości, że będąc w Górach Apuseni, malownicza Jaskinia Niedźwiedzia, której wiek szacowany jest na 50 tysięcy lat, jest obowiązkowym punktem do zwiedzenia. Odkryta dopiero w 1975 roku, a w 1980 udostępniona do zwiedzania, przyciąga obecnie 200 tysięcy turystów rocznie. Z 1500 metrów długości, zwiedza się trochę ponad 800 metrów, co zajmuje około 45 minut. Jak to w jaskiniach bywa, temperatury są stosunkowo niskie (około 10 stopni Celsjusza), o czym warto pamiętać w upalny letni dzień. W szczególności dzieci należy zaopatrzyć w ciepłe – rumuńskie miasto, które nie zasypiaPrzez Rumunów zwane po prostu Kluż ('Cluj'). Nie jest co prawda tak znane, jak Bukareszt, ale tak naprawdę to ono jest rumuńskim centrum gospodarczym, kulturalnym i innowacyjnym. Do dziś utrzymuje tytuł stolicy Transylwanii, który nosiło w XVIII i na początku XIX wieku. Często też nazywane jest sercem Siedmiogrodu. Miasto pełne energii, młodych ludzi, idealne dla tych, którzy lubią nocne życie. Kemping Colina na obrzeżach miasta spełni oczekiwania nawet najbardziej zamki warto zobaczyć w Rumunii?Zamek Corvin - ten bajkowy zamek to z kolei perełka gotyckiej architektury. Choć nigdy nie spełniał funkcji czysto militarnych, jest podobno kwintesencją średniowiecznej fortecy. Początki zamku sięgają XII-XIII Peles - arcydzieło niemieckiej architektury renesansowej, uważanej przez wielu za jeden z najpiękniejszych zamków w Europie. Ukończony w 1883 r., posiada 160 pokoi ozdobionych najlepszymi przykładami sztuki europejskiej, kryształowymi żyrandolami z Murano, niemieckimi witrażami i ścianami pokrytymi skórą z Kordoby. To pierwszy europejski zamek całkowicie oświetlonym prądem elektrycznym. Energia elektryczna była produkowana przez własną fabrykę Bánffy - to jedna z najbardziej spektakularnych rezydencji arystokratycznych w Transylwanii, która obecnie funkcjonuje jako centrum edukacyjne i kulturalne. Połozony zaledwie 30 km od Kluż-Napoki, z ogrodem i jeziorem, odnowiony w ostatnich latach zamek, to idealne miejsce na ślub!Dla wielbicieli zamkowych klimatów mamy jeszcze propozycje spoza Transylwanii: Zamek Bethlen, Zamek Cantacuzino, Zamek/twierdza Fagaras, Zamek Lazar (Lazarea), Zamek Miko, Twierdza Neamt, Zamek Poenari, Twierdza Rasnov i Pałac to nie tylko kraj wampirów. Podróż po Transylwanii to przede wszystkim podróż w czasie. To tak, jakbyśmy cofnęli się o 100 lat. Zachwycająca górska sceneria, zapierające dech w piersiach jeziora, liczne winnice, wspaniałe zamki sprawiają, że żaden wampir nie jest straszny. Trzeba tylko uważać na niedźwiedzie brunatne! Zachęcamy do wyjazdu kamperem do Rumunii wszystkich, którzy szukają spokoju i harmonii. I tym, którzy lubią odpoczywać, obcując z przyrodą, z dala od komercji. Choć z tym to różnie bywa, głównie za sprawą Hrabiego powstał przy współpracy z Oana i Dan z którzy promują podróżowanie po Rumunii, a których poznaliśmy na targach Camper & Caravan Show w Nadarzynie. Słynna droga przecinajaca Góry Fogarskie w południowej cześci przebiega wzdłuz sztucznego zbiornika wodnego Vidaru. To najbardziej płaski fragment trasy.Kolejny etap wyjazdu do Rumunii zaczął się słonecznym porankiem nad rzeką Arges. Dzień wcześniej po naszych przygodach w Bukareszcie dojechaliśmy nad Arges praktycznie już po zmroku. Miejsce, które wybraliśmy wydawało się całkiem rozsądne, ciche spokojne z ładnym widokiem na rzekę. Rano niestety okazało się, że ta cicha i mało uczęszczana droga, przy której nocowaliśmy prowadzi do żwirowni i od piątej rano, regularnie, co pięć minut przejeżdża nią ciężarówka wyładowana piachem. Jako że warunki nie sprzyjały długiemu rannemu leniuchowaniu, skorzystaliśmy z bliskości rzeki i zrobiliśmy szybkie pranie. Słońce od rana, prażyło mocno, więc ubrania szybko wyschły a my po śniadaniu byliśmy gotowi do drogi. Tego dnia zaplanowaliśmy wjazd na trasę Transfogarską. Zanim jednak tam dojechaliśmy, zatrzymaliśmy się w u podnóża Fogaraszy po to aby zwiedzić słynną Twierdzę Poenari w której zamieszkiwał Wlad Palownik, stawiany jako pierwowzór Drakuli z powieści Brama Stockera. Twierdza Poenari Na miejsce dojechaliśmy tuż przed godziną piętnastą, co jak się później okazało było dość fartownym zrządzeniem losu. Zaparkowaliśmy samochód wśród wielu innych stojących na poboczu drogi, kilkadziesiąt metrów od wejścia na szlak prowadzący do twierdzy. Budowniczym twierdzy nie można odmówić ułańskiej fantazji, ponieważ budowlę usytuowali wysoko na skałach w miejscu tak niedostępnym że nawet obecnie aby się tam dostać należy pokonać strome, kręte schody liczące 1480 stopni. Przy wejściu na schody prowadzące do cytadeli tłoczyła się już spora grupa turystów, a wisząca na zamkniętej na kłódkę furtce tabliczka informowała że wejście na górę możliwe jest jedynie dwa razy dziennie tj. o godzinie 10 oraz 15. Wyglądało na to, że trafiliśmy więc idealnie na godzinę zwiedzania. Oprócz turystów obok wejścia na betonowe schody stało również kilku uzbrojonych policjantów. Pomyślałem wtedy, że Twierdza Poenari musi mieć olbrzymią wartość dla Rumunów skoro ruch turystyczny jest tak restrykcyjnie regulowany, a turystów pilnuje uzbrojona policja. Wybiła piętnasta, jeden z policjantów otworzył bramkę i stanął na początku długiego rzędu turystów. Ruszyliśmy, jeden za drugim po stromych schodach. Marta z Zosią szła z przodu a ja z Anią w nosidle noga za nogą wlokłem się za nimi. Wszyscy szli gęsiego, jeden za drugim tworząc długiego „węża” wijącego się do góry po stromych schodach. Policjanci zajęli miejsca na początku, w środku oraz na końcu naszego korowodu. Początkowa część naszej trasy prowadziła wzdłuż ogrodzenia jakiegoś kempingu, na którego terenie postawionych było kilkanaście drewnianych domków letniskowych. Moją uwagę jednak przykuło ogrodzenie, wzdłuż którego się przesuwaliśmy. Miało ze dwa metry wysokości i zrobione było z siatki, której górna część, zbrojona była kłębami zasieków z drutu kolczastego. Kemping zdecydowanie był przygotowany na odparcie ataku zombie. Gdy minęliśmy ogrodzenie na jednym z drzew wisiała przybita do drzewa kartka z wizerunkiem niedźwiedzia z napisem „ATENTIE Zona frecventata de URSI”. Nagle kropki się połączyły. Określone godziny wejścia, uzbrojona obstawa i ogrodzenie kempingu zdolne odeprzeć atak hordy zombie. Dotarło do mnie, że Policja była po to żeby nas chronić a nie żeby strzec dziedzictwa narodowego Rumunii. Przez chwile zrobiło się nieswojo, bo przecież spotkanie z miśkiem to nie przelewki, a patrząc na ilość wleczącego się z mozołem po schodach żywego prowiantu, cała rodzina niedźwiedzi miałaby niezłą wyżerkę. Rozejrzałem się jednak dokoła i stwierdziłem, że w sumie nie ma czego się tutaj bać. Ludzi było dużo, byli głośni, więc szanse na spotkanie jakiegokolwiek dzikiego zwierzęcia w najbliższej okolicy były niewielkie. Ze spokojniejszą już głową parłem dalej po tych pieprzonych schodach z nadzieją, że na górze zobaczę coś, co będzie warte tego wysiłku. Marta spocona z wypiekami na twarzy napierała w górę ciągnąc za sobą marudzącą Zosie a ja z palącymi łydkami zgięty w pół targałem na plecach piętnastokilowego trzylatka. Tylko Ania w nosidle miała świetny humor i wesoło szarpała mnie za sznurki od kapelusza. Na końcu naszej drogi wszyscy byli już tak zmęczeni, że gdyby przyszedł do nas ten straszny niedźwiedź, co najmniej połowa turystów po prostu by się położyła na ziemi i dała zeżreć żywcem. Wejście do cytadeli dekorował malowniczo dyndający na szubienicy wisielec, charakteryzując w oczywisty sposób byłego gospodarza zamku. Znanym faktem jest, że popularny Hrabia Drakula zasłynął z tego, że każdy kto nadepnął mu na odcisk, dość szybko podupadał na zdrowiu kończąc zwykle żywot ze srogim kołkiem w d… Sama twierdza nie była zbyt rozległa i a jej stan był zgodny z jej wiekiem. Tak czy inaczej jest godna odwiedzenia ze względu na niewiarygodne górskie widoki. Widoki z Twierdzy Poenari Zwiedzanie nie zajęło nam dużo czasu, bo nie za bardzo było co zwiedzać, wiec znaleźliśmy najmniej napakowany turystami kąt między ścianami zapewniającymi odrobinę cienia a jednocześnie z pięknym widokiem na drogę wiodącą w stronę zapory Vidaru. W nagrodę za pokonanie tych wszystkich betonowych stopni, otworzyliśmy zimnego browarka i nie zważając na zawistny wzrok reszty zwiedzających chłonęliśmy widoki jak odpowiedzialni rodzice – z piwem w ręku. Sielanka trwała do czasu, kiedy Ania wypowiedziała klasyczne „Tatuś, siku chcę”. No i teraz misja dla ojca - znaleźć miejsce na szybkie siku swojej córeczki w średniowiecznej twierdzy postawionej na wysokiej skale, w której zagęszczenie turystów na metr kwadratowy jest większe niż ludzi w indyjskim slumsie. Przypomniało mi się, że przy wejściu na teren cytadeli były jakieś wychodki. Chwyciłem Anię pod pachę i przeciskam się z nią do wyjścia. Dotarliśmy do schodów prowadzących do podnóża murów. Szybko zbiegam po schodach mając nadzieję, że pęcherz córki mnie nie zawiedzie, jednocześnie rozglądając się za ustronnym miejscem gdzie można by ją wysadzić. W tym momencie zauważyłem, że za sporym głazem tuż przy murach zamku stoi niedźwiedź. Rozejrzałem się dokoła czy jeszcze ktoś inny widzi to samo co ja. Najbliżej nas na spoczniku między kondygnacjami stała grupka ludzi, którzy byli zajęci robieniem sobie selfie i nie widzieli nic poza ekranem telefonu. Sytuacja zupełnie kuriozalna. Na górze ze 100 osób, które fotografują każdy centymetr kwadratowy zamku, wśród nich policja, której zadaniem jest ochrona turystów przed niedźwiedziami i nagle ja stoję przed dzikim zwierzęciem, którego nikt oprócz mnie nie widzi trzymając pod pachą trzylatka, który zaraz się posika . Byłem zupełnie zdezorientowany i nie wiedziałem, co w tak absurdalnej sytuacji powinienem zrobić. Poszedłem, więc za głosem serca i zachowałem się jak rasowy turysta. Wyciągnąłem telefon i zacząłem robić zdjęcia, bo wiedziałem, że bez tego nikt mi nie uwierzy. Pyknąłem kilka zdjęć, pokazałem Ani misia i nie zważając na pilną potrzebę córki wróciłem biegiem do Marty. Kiedy dotarłem nie mogłem nic mówić ze zmęczenia i emocji, więc Ania powiedziała „Mamusiu widzieliśmy misia”. Oczywiście nikt jej nie uwierzył. Dopiero, gdy wyciągnąłem telefon i pokazałem zdjęcia zobaczyłem jak Marcie powiększają się oczy ze zdziwienia(i z zazdrości;). Piwa już nie dopiłem, czas było wracać na dół. Zejście po schodach nie było już takie wyczerpujące i trwało około 15 min. Jedyne sensowne zdjęcie niedźwiedzia, które udało się zrobić trzęsącą ręką. Poniżej zamku nad płynącym tam strumieniem znajdowała się idealna do noclegu polana. Na wjeździe widniała tabliczka „Camping zona, taxa 10 lei” zjechaliśmy wiec na dół i zaczęliśmy przygotowania do noclegu. Miejsce pozwalało na legalne ognisko, więc wybrałem się na drugą stronę strumienia po drewno. Szukając drewna zauważyłem, że wiele drzew tam rosnących posiada całkiem znajome podłużne ślady na pniach. Nie trzeba było mnie przekonywać, jakie zwierzę okaleczyło tak te drzewa. Wieczorem przyjechał gospodarz terenu zainkasować opłatę za postój i przestrzegł nas żebyśmy nie zostawiali żadnych śmieci na noc koło samochodu, bo w nocy przychodzą niedźwiedzie i robią bałagan. Uwierzyliśmy na słowo i zastosowaliśmy się do wszystkich zaleceń. Trasa Transfograska Następnego dnia ruszyliśmy na trasę Transfograską po drodze zahaczając o zaporę na jeziorze Vidaru i umieszczony tam punkt widokowy. Sama trasa oferuje naprawdę piękne widoki. Mimo sporego ruchu jechało się całkiem dobrze i nawet jakość drogi była przyzwoita. Zapora Vidaru Na trasie Transfogarskiej Nasz biały bus z mozołem toczył się kilka godzin pod góre po krętych serpentynach aż w końcu dotarliśmy do kulminacyjnego punktu trasy - nad jezioro Balea. Jezioro Balea Lacul Bâlea to pięknie położone górskie jezioro, które stanowi połącznie naszego morskiego oka i Krupówek. Miejsce urokliwe, ale też bardzo tłoczne i głośne. Jednak, gdy już znaleźliśmy miejsce na zaparkowanie auta i piechotą oddaliśmy się kawałek biegnącym dookoła jeziora szlakiem znaleźliśmy się w pięknej górskiej cichej krainie. Z wysokości można było podziwiać jezioro i okolice, ale zgiełk straganów zostawał na dole. Żałowałem, że nie mielimy możliwości dłużej pochodzić tam po górach. Niestety nosidło plus masa Ani nie za bardzo umożliwiało dłuższy hiking. Tego dnia nie zjechaliśmy już na dół. Zostaliśmy na nocleg tuż przy drodze na parkingu koło niewielkiego wodospadu. Obok nas nocowała jeszcze spora ekipa z Czech a późnym wieczorem przyjechali również Polacy. Transalpina Dwa dni później rozpoczęliśmy podróż drugą sztandarową górską trasą w Rumunii którą przejechać trzeba się koniecznie. Ruszyliśmy na Transalpinę. Jadąc w jej kierunku myślałem że nie będzie się dużo różnić od wcześniej przejechanej Trasy Transfogarskiej. Na szczęście bardzo się pomyliłem, bo było znacznie lepiej. Transalpina jest przepiękna. Widoki robią dobrze w oczy i jadąc nią nie chciałem żeby się skończyła. Dobrej jakości asfalt ciągnący się po górskich grzbietach na wysokości przekraczającej 2000m oferuje naprawdę cudowne emocje. Przypomina to trochę jeżdżenie po bieszczadzkich połoninach, tylko że wyżej i więcej. W tym roku tak się niefortunnie złożyło że, mimo że Zosia jak kozica chodzi po górach, to Ania jest jeszcze zbyt mała na dłuższe spacery a przy tym już zbyt ciężka żebym mógł ją nieść przez wiele godzin na plecach. To powodowało że dłuższe górskie wycieczki były niemożliwe. Zrobiliśmy co prawda, kilkugodzinną wycieczkę po górach ale i tak pozostał ogromny niedosyt, i myśli żeby tam wrócić specjalnie na wędrówki po górach. Ze względu na piękno miejsca, tym razem również nie zjechaliśmy na dół na nocleg, postanowiliśmy, że śpimy na górze żeby w pięknych okolicznościach przyrody rano wypić kawkę. Na takiej wysokości temperatura znacznie spadła w nocy, ale po tych wszystkich upalnych dniach była to miła odmiana. Trasa jest obowiązkowym punktem wyjazdu do Rumunii, ale należy jednak pamiętać, że droga jest bardzo wymagająca dla samochodu, niektóre fragmenty podjazdów nasz bus pokonywał już tylko na pierwszym biegu, i były momenty kiedy miałem poważne obawy czy da radę. Z Transalpiny ruszyliśmy stronę Hunedoary i znanego Castelul Corvinilor. Podróż przebiegała wolno, bo spory odcinek drogi nie mieścił się w żadnej kategorii jakościowej i tym razem byłem już pewny, że zapamiętany zostanie, jako najgorsza droga, którą jechaliśmy. To, że nic nam nie odpadło to tylko zasługa niemieckich inżynierów z Volkswagena. Zamek w Hunedoarze to miejsce które zwykle wyświetlało mi się na Pintereście gdy wpisywałem hasło Rumunia. Malowniczo położony zamek z charakterystycznym długim mostem postawionym nad głęboką fosą. Dla mnie osobiście ten zamek stanowi ikonę Rumunii. Po przyjeździe musieliśmy nieco czasu odstać w kolejce do wejścia, ale chyba było warto. Nawet dzieci z ciekawością zwiedzały zamkowe komnaty. Jako że cały zamek uznawany jest za muzeum, zebrano w nim sporo eksponatów dotyczących kultury regionu. Począwszy od przedmiotów użytkowych użytkowanych przez mieszkańców zamków przez oryginalne fragmenty murów zdobionych herbami rodu Corvinus po eksponaty przyrodnicze. Dzieci najbardziej zapamiętały ogromną czaszkę niedźwiedzia no i oczywiście jak na Rumuński zamek przystało dość bogato wyposażoną salę tortur. Zwiedzanie zajęło nam około dwóch godzin w trakcie których spokojnie przebyliśmy całą ścieżkę zwiedzania oglądając większą część zamku. Znaleźliśmy również trochę czasu na odpoczynek od prażącego słońca na ocienionym zamkowym dziedzińcu. Turda Salina Czas naszego urlopu powoli się kończył i powoli kierowaliśmy się w stronę Polski. Do odhaczenia na naszej liście „miejsc do zobaczenia” została tylko kopalnia soli „Turda Salina”. Bywając kilkukrotnie w kopalni soli w Wieliczce miałem już wyrobione wyobrażenie o tym jak wygląda wnętrze kopalni soli. Dlatego wielkie było moje zdziwienie, gdy zamiast znanego z Wieliczki muzeum górnictwa ktoś zorganizował pod ziemią park rozrywki. W wielkich komnatach wydrążonych w pokładach soli można było pograć w minigolfa, kręgle lub przejechać się na diabelskim młynie. Na dnie najgłębszego szybu znajdowało się jezioro, po którym można było popływać łódką. Takie atrakcje zwabiały bambiliony ludzi którzy chętnie korzystali z podziemnych rozrywek powodując tym samym gigantyczne kolejki do windy. Wielkość samego obiektu zdecydowanie ustępuje Wieliczce a i klimat naszej rodzimej kopalni bardziej nam odpowiadał. Jednakże trzeba przyznać, że sam pomysł na takie urządzenie wnętrza kopalnianych szybów sprawia że mimo tłumów warto odwiedzić to miejsce. Cheile Turzii Po kilku godzinnym pobycie pod ziemią przyszedł czas na szukanie noclegu. Po raz kolejny wybawieniem stała się aplikacja Park4Night która poprowadziła nas do niesamowitego wąwozu Cheile Turzii (wąwóz Turda). Jadąc na miejsce noclegu nie sądziliśmy, że trafimy w miejsce tak fantastyczne że zamiast wracać do Polski postanowiliśmy zostać jeszcze jeden dzień żeby pochodzić po górach. Samochód zaparkowaliśmy na sporym wzniesieniu, z którego rozpościerał się malowniczy widok na wysokie na 300m, wapienne ściany miedzy którymi wartko płynął strumień od tysiącleci drążący w wapieniu wąski korytarz. Z tak doborowo wybranej miejscówki raczyliśmy się spektakularnym zachodem słońca z kawką w ręku. Zanim słońce zaszło polatałem jeszcze Sparkiem żeby sfotografować te piękne okoliczności z lotu ptaka. Rano po śniadaniu wybraliśmy się w góry. Wybraliśmy trasę górą a potem zamierzaliśmy wrócić szlakiem biegnącym po dnie wąwozu. Podejście na górę nieźle dało nam w kość. Słońce prażyło niemiłosiernie a ja dodatkowo targałem na plecach Anię, która jak zwykle była najbardziej zadowolona z wycieczki. W pewnym momencie temperatura i strome podejście pokonało nas wszystkich (oprócz Ani). Po dłużej przerwie jednak udało nam się dotrzeć na szczyt. Opłacało się. Widok na skalne urwiska robił ogromne wrażenie. Zatrzymaliśmy się tam na dłuższą chwilę, odpoczęliśmy, polatałem dronem i powoli zaczęliśmy schodzić na dół. Droga powrotna prowadziła na szczęście w cieniu wapiennych skał i pozwoliła odetchnąć od lejącego się z nieba żaru. Trzykilometrowa trasa nie była trudna, nie dziwiła nas więc obecność sporej ilości spacerujących turystów. Po dotarciu do celu nie mieliśmy już mocy na gotowanie jedzenia więc skorzystaliśmy z baru przy schronisku turystycznym i tam zjedliśmy obiad. Wąwóz Turda był ostatnim punktem naszej wyprawy po Rumunii. Pozostawała jeszcze tylko niezbyt emocjonująca i męcząca, długa droga powrotna. Rumunia okazała się krajem doskonałym do tego typu wypraw z noclegami na dziko. Mimo że przejechaliśmy busem ponad 6000 kilometrów to nadal zostaje niedosyt i świadomość, że w wielu miejscach byliśmy zbyt krótko a innych w ogóle nie odwiedziliśmy. Mam nadzieje, że dane nam będzie tam wrócić i więcej czasu spędzić na wędrówkach po górach.
. 283 684 336 721 673 741 575 670